Wyobrażaliście sobie kiedyś, że wampiry, które znaliście tylko z horrorów lub strasznych opowieści istneją? Że żyją wśród nas i wykonują wszystkie ludzkie czynności, a my nie wiemy o ich istnieniu i dopóki nie poznamy prawdy jesteśmy święcie przekonani, że w ich żyłach płynie ludzka krew? Ja nigdy o tym nie myślałam, dla mnie opowiastki o tych potworach były tylko wymyślonymi przez człowieka bzdurami. A kim ja tak w ogóle jestem? Nazywam się Laura Marie Marano, mam 18 lat i mieszkam w Los Angeles. Do pewnego dnia myślałam, że jestem zwyczajną, nudną nastolatką. Właśnie do pewnego dnia...
Biegnę jakimś ciemnym korytarzem, co chwila się o coś potykając, mimo to nie zwalniam tempa. Odwracam się. Jakaś postać wciaż za mną biegnie. P chwili zauważam drzwi, bez zawahania wbiegam przez nie. W całym pomieszczeniu jest mrocznie, zauważam tylko wysokie skrzynie ustawione gdzieś w kącie. Resztkami sił chowam się za nimi. Próbuję uspokoić oddech. Kroki cichną. Postać przestaje biec i wchodzi do pokoju. Rozgląda się. Chwilę później odpuszcza. Wychodzi. Gdy myślę, że jestem bezpieczna on znikąd pojawia się przede mną, a ja widzę tylko ciemne, brązowe włosy, nic więcej.
Wtedy wszystko się urywa, a ja budzę się cała mokra, ciężko oddychając. Ten koszmar śni mi się od czasu, gdy moja mama umarła, a było to miesiąc temu, zginęła w wypadku samochodowym. Jednak nie codziennie, co 2 lub 3 dni, ale wciąż jest taki sam. Gdy się uspokoiłam, podeszłam do szafy, wybrałam białą, luźną bluzkę z krótkim rękawem oraz jasne jeansy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się w przygotowany strój i namalowałam delikatne, czarne kreski na oczach. Nie lubiłam mocnego makijażu więc to mi wystarczyło. Teraz pozostało mi tylko zrobić coś z włosami, które były w strasznym stanie. Porządnie je rozczesałam i związałam w kucyka. Po wykonaniu tych wszystkich czynności zeszłam na dół. Z szafki wyjęłam miskę oraz płatki i stawiając je na stole, z lodówki wyjęłam mleko. Szybko przygotowałam danie, a że byłam bardzo głodna zawartość miski zginęła w mgnieniu oka. Brudne naczynie wstawiłam do zmywarki i ruszyłam w stronę salonu. Nie zdążyłam tam dojść, bo usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Znalazłam urządzenie i spojrzałam na wyświetlać, na którym zobaczyłam imię mojej przyjaciółki, Emmy. Em - tak na nią mówię to szczupła, zielonooka blondynka oraz najbardziej rozgadana osoba jaką znam, potrafi gadać godzinami na każdy temat jaki przyjdzie jej do głowy. Dziwię się że wytrzymałam z nią aż 10 lat. A wracając szybko odebrałam urządzenie i już po chwili mogłam słyszeć głos blondynki.
- Cześć! - krzyknęła, Jestem na 100% pewna, że teraz ma wielkiego banana na twarzy.
- Hej, co tam? - zapytałam.
- Mogłybyśmy się spotkać? Tak... za godzinkę? Mam ogromną ochotę na lody.
- No pewnie! W parku?
- Yup. - powiedziała
- To do zobaczenia! -pożegnałam się.
Miałam jeszcze trochę czasu więc usiadłam na kanapie i włączyłam telewizję. Ta przyjemność nie trwała jednak długo, bo znowu ktoś mi przeszkodził tym razem pukając w drzwi. - Eh ciekawe kto tym razem. - pomyślałam i podeszłam do nich, pociągnęłam klamkę, a w drzwiach ujrzałam wysokiego mężczyznę w średnim wieku, ubranego w czarny, elegancki garnitur. Na jego twarzy pokrytej już zmarszczkami malował się ciepły uśmiech. Zaskoczona jego widokiem przywitałam się:
- Dzień dobry.
- Witaj Lauro. - uśmiechnął się.
- Em, czy my się znamy? - zdziwiona uniosłam jedną brew do góry.
- Ah tak, zapomniałbym. Jestem Mark Lynch i przyszedłem, właściwie przyjechałem tu w pewnej sprawie. - odparł.
- A w jakiej sprawie. - zapytałam.
- Byłem przyjacielem Evelyn, czyli twojej mamy. Przed swoją śmiercią przekazała mi, abym dał Ci ten list. - tu zrobił przerwę i wyciągnął z kieszeni garnituru kopertę. - Wiem, że już trochę czasu minęło od jej śmierci, ale przed tym wydarzeniem przeprowadziliście się i nie miałem waszego adresu, a teraz proszę. - dodał podając mi papier.
- Spokojnie nie przeczytałem go. - odpowiedział na mój wzrok. Byłam w szoku. Mam nigdy nie mówiła mi, że znała jakiegoś Marka, a on jest teraz w domu i przekazuje mi od niej list. Niepewnie otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać.
"Droga Lauro!"
Pewnie czytasz ten list już po mojej śmierci i dostajesz go od obcej Ci osoby, ale bardzo zależy mi abyś zapoznała się z jego treścią. Gdy przyjedzie pan Mark pojedź z nim. Ma on bardzo miłą rodzinę, która na pewno Cię zaakceptuje. Pewnie zastanawiasz się dlaczego otóż nie chcę żebyś została sama. Może, gdy umrę będziesz pełnoletnia, ale i tak bardzo zależy mi abyś zamieszkała z rodziną Lynch. Wiem, że jesteś nie ufna, ale im możesz zaufać, nie skrzywdzą Cię.
Pamiętaj, zawsze będę Cię kochała
Evelyn"
Tak to było pismo mamy poznam je wszędzie. Jednak wciąż nie byłam pewna co do tego człowieka. Włożyłam list do koperty po czym zwróciłam się do mężczyzny:
- Gdzie pan mieszka?
- Na obrzeżach Los Angeles, ale i tak będziesz miała blisko do centrum. - na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- No nie wiem. - powiedziałam.
- Z moją żoną bardzo przyjaźniliśmy się z twoją mamą, gdy poprosiła nas żebyś mogła z nami zamieszkać od razu się zgodziliśmy. Pamiętaj to dla twojego dobra.
- Eh... no dobrze. - westchnęłam.
- Ale pozwoli pan, że się spakuję i pożegnam z przyjaciółką, a tymczasem proszę wejść. - dodałam, uśmiechając się.
- Dziękuję i nie żaden pan tylko po prostu Mark. - powiedział i wszedł do domy, a ja pobiegłam na górę, wyjelam walizkę i szybko się spakowałam. Po 20 minutach byłam już gotowa. Wzięłam rączkę walizki i zeszłam na dół.
- Przepraszam, że musiał pan... to znaczy, że musiałeś tyle czekać.
- Spokojnie, nic się nie stało. Możemy jechać? - zapytał.
- Tak. Zadzwonię tylko do Emmy. - odparłam i podniosłam z szafki telefon, wybierając numer do przyjaciółki. Mniej więcej wyjaśniłam jej tą sytuację. Na szczęście zrozumiała to. Mam jej tylko wysłać adres i mnie odwiedzi. Rozłączyłam się i schowałam urządzenie do kieszeni spodni.
- Możemy jechać. - uśmiechnęłam się do Marka.
Zamknęłam drzwi domu i ruszyliśmy do samochodu. Mężczyzna otworzył pojazd i wkładając moją walizkę do bagażnika, wskazał mi gestem ręki abym wsiadła do auta, tak też zrobiłam i chwilę później byliśmy już w drodze do mojego nowego domu. W jednej chwili moje życie znowu wywróciło się do góry nogami. Przez całą drogę nie rozmawialiśmy zbyt wiele, dowiedziałam się tylko, że Mark ma trójkę synów - Rikera, Rossa i Rocky'ego oraz jedną córkę - Rydel. Wraz z nimi mieszka również ich najlepszy przyjaciel Ellington Ratliff. Droga nie trwała długo, może z pół godiny, więc szybko znaleźliśmy się w naszym celu. Był to ogromny dom. Nie wyglądał na nowoczesny raczej jak te z horrorów. Ściany były z ciemnego drewna, a kilka szyb w dużych oknach było powybijanych co trochę mnie przeraziło. Do tego miał chyba ze trzy piętra, ale to pewnie dlatego że mieszka w nim tyle osób. Uroku temu miejscu dodawał tylko duży zadbany ogród, który otaczał cały dom. Było tam kilak uliczek do przechadzania się. Wszystkie były otoczone najróżniejszymi drzewami i kwiatami. W moim rozglądaniu się przeszkodził mi Mark, wołając mnie abym wzięła swoją walizkę. Gdy podszedł do mnie chyba zauważył, że przyglądam się powybijanym szybom i powiedxiał:
- Chuligani. Przyszli tu wczoraj i zaczęli rzucać kamieniami. Na szczęście nikomu nic się nie stało, al. naprawią je dopiero jutro. - spojrzał na mnie. - To zapraszam. - dodał i swoje kroki skierował w stronę starych, dużych drzwi z kołatką, a ja podążyłam za nim. Byłam ciekawa, a jednocześnie bardzo się denerwowałam. - A co jeśli mnie nie zaakceptują? - pomyślałam, ale szybko uciekłam od tych myśli ponieważ przede mną ukazała się kobieta. Na moje oko była w wieku Marka. Miała blond włosy związane w kitkę oraz błyszczące, niebieskie oczy, gdy tylko na nią spojrzałam na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech.
- Ty pewnie jesteś Laura. - powiedziała.
- Tak. - odparłam nieśmiało.
- Zapraszam! Moja córka nie może doczekać się aż Cię pozna.
Kobieta wprowadziła mnie do domu, a za nami podążyła Mark. Pomieszczenie było urządzone w staroświeckim stylu. Wszystkie meble wyglądały na bardzo stare. Przechodząc przez krótki korytarz wchodziło się do dużego salony z kominkiem. Było tu o wiele przytulniej niż wydawało się na początku.
- Wszyscy zaraz powinni tu być. A tak w ogóle to nie znasz nawet mojego imienia. - uśmiechnęła się. - Jestem Stormie. - dodała i przytuliła mnie. Mimo ogromnego zaskoczenia jej gestem odwzajemniłam go. Po 5 minutach po schodach zeszło 5 osób - dwóch blondynów, dwóch brunetów i blondynka. Ta ostatnia widząc mnie przyśpieszyła tempa i już po chwili znowu znalazłam się w uścisku.
- Matko! Wreszcie jakaś dziewczyna w domu! - krzyknęła. - Wiesz jak często wytrzymać z czterema facetami pod jednym dachem? - dodała.
- Mogę sobie tylko wyobrażać. Jestem jedynaczką. - uśmiechnęłam się.
- A tak w ogóle to jestem Rydel, a to moi bracia Riker, Ross i Rocky oraz nasz przyjaciel Ellington. - po kolei wskazywała każdego palcem.
- A ja jestem Laura. - powiedziałam i już po chwili każdy mnie przytulił... no może nie każdy, bo ten drugi blondyn Riker tylko podał mi dłoń, ale trzeba przyznać miła rodzinka.
- Dzieciaki może pokarzecie dom Laurze. - Stormie zwróciła się do swoich dzieci.
Gdy chłopcy to usłyszeli zaczęli się kłócić kto ma to zrobić. Trochę to dziwne, ale też miłe. Tylko ten Riker jakoś dziwnie się na mnie patrzył. Pewnie mnie nie lubi. Trudno może z czasem zmieni zdanie.
- Stop! - krzyknęła zdenerwowana już kłótnią chłopców Rydel. - Ja oprowadzę Laurę, a wy pomóżcie rodzicom w przygotowaniu obiadu. - dodała już spokojniejszym głosem i pociągnęła mnie za rękę w stronę schodów. Chłopcy tymczasem obrazili się i poszli w stronę kuchni.
- Więc... powiesz mi może coś o sobie i twojej rodzinie? - zaczęłam rozmowę, uważnie słuchając blondynki, która opowiadała o wszystkich pomieszczeniach w domu.
- Pewnie, ale chodźmy do mojego pokoju. - odpowiedziała i zaciągnęła mnie w stronę jej królestwa. Przeważał tam róż, ale gdzieniegdzie pojawiał się błękit oraz biel. Pod oknem stało duże, pastelowe łóżko, na przeciwko drzwi komoda z jasnego drewna, a obok niej półka na różne bibeloty. Na samym środku pokoju leżał, biały puchowy dywan. Po wejściu do pomieszczenia od razu usiadłyśmy na łóżku. Rydel zaczęła opowiadać o sobie i o rodzinie. Mieli dużo naprawdę zabawnych przygód. Jedną z nich była ta jak chłopcy zniszczyli ulubioną sukienkę Rydel i musieli oddać jej swoje misie. Podobno dla nich była to tak okropna kara, że błagali blondynkę na kolanach aby oddała im pluszaki. Mnie jednak wciąż ciekawiło czemu ten Riker tak dziwnie zachowuje się w stosunku do mnie zapytałam więc:
- Delly, a wiesz może czemu Riker tak dziwnie się zachowuje?
- Eh.. to taka dość delikatna sprawa. - powiedziała.
- Jeśli nie chcesz nie musisz mówić. - przerwałam jej.
- Nie, spokojnie. Po prostu mieliśmy kiedyś taką przyjaciółkę, powiedzieliśmy jej pewną tajemnicę, a ona to wszystko rozpowiedziała. Dlatego teraz jest taki nie ufny w stosunku do nowych osób, ale z czasem na pewno zacznie Cię lubić. - powiedziała.
- A jeśli mogę wiedzieć to co to za tajemnica? - zapytałam nim zdążyłam ugryźć się w język.
- To już nie ważne, a teraz chodź zaprowadzę Cię do pokoju musisz się rozpakować. - odparła i wyszła z pomieszczenia, a ja za nią. Pokazała mi gdzie są drzwi oraz powiedziała kiedy mam zejść na obiad i szybko ruszyła na dół. - Musiałaś zadać to pytanie? Brawo Laura. - karciłam się w myślach. Zrezygnowana padłam na łóżko, Nie miałam teraz nawet ochoty przyglądać się pomieszczeniu, w którym się znajduję.
*Rydel*
Po pokazaniu Laurze pokoju szybko ruszyłam do Rikera. Chciałam eyjaśnić z nim całą tą sytuację. Podeszłam do drzwi i zapukałam. Po usłyszeniu cichego proszę, weszłam.
- Co tam? - zapytał.
- Rik... powinieneś zaakceptować Laurę. - powiedziałam prosto z mostu.
- Rydel ja po prostu nie chcę, aby powtórzyło się to co z Sophie.
- Musimy jej zaufać. Ona nam pomoże. - powiedziałam.
- Przecież Laura nie wie nawet, że jest wampirem, a jeśli nawet się dowie to nie zdąży rozwinąć swojego talentu. - westchnął.
- Proszę Cię Rik.
- Dobrze, spróbuję. - odparł.
*Laura*
Schodziłam właśnie na dół, gdy usłyszałam rozmowę Rydel i Rikera. To czego się tam dowiedziałam totalnie mnie zaskoczyło. Jestem wampirem? Ale to niemożliwe! Bez pukania weszłam do pokoju, w którym znajdowało się rodzeństwo.
- To co mówiliście to prawda?! - krzyknęłam, a oni spojrzeli na mnie ze strachem w oczach.
- L-Laura?! - krzyknęli z niedowierzaniem.
- Tak to ja, ale może mi ktoś wytłumaczyć o co chodzi? Najpierw z dnia na dzień przeprowadzam się do obcych mi ludzi, a teraz dowiaduję się, że jestem wampirem. - powiedziałam.
- Yh... Laura, bo... bo... to skomplikowane. - głos zabrała zmieszana i zdenerwowana Rydel.
- To proszę wytłumaczcie mi to. - odparłam i zaczęłam wodzić po nich wzrokiem. Denerwowali się. Widać to.
- Eh... - Riker westchnął, spoglądając na swoją młodszą siostrę.
- Dobrze, chodźmy na dół tam Ci wszystko wyjaśnimy. - blondynka dokończyła i ruszyła w stronę drzwi, a my za nią.
***
Wszyscy siedzieliśmy w salonie, między nami panowała niezręczna cisza, nikt nie wiedział jak zacząć rozmowę. Wreszcie postanowiłam to przerwać.
- Mógłby mi ktoś wytłumaczyć o co tu chodzi? - zapytałam spokojnie.
- Laura... kochanie, bo widzisz my jak i twoja mama nie jesteśmy normalnymi ludźmi. - Stormie zaczęła niepewnie.
- A-ale jak to? - w moim głosie słychać było zdziwienie.
- My Lauro jesteśmy... jesteśmy... - Mark położył rękę na kolanie Stormie tym samym dodając jej otuchy. - Wampirami i ty też jesteś jednym z nas. - dokończyła i wbiła wzrok w ziemię.
Zszokowana i jednocześnie zła patrzyłam na każdego z Lynchów. Wszyscy unikali mojego wzroku. Rydel miętoliła końcówkę swojej szarej bluzy, Ross bawił się bransoletkami, które miał na ręku, a Rocky, Riker i Ell wpatrywali się w różne przedmioty na podłodze. Nie mogłam tu dłużej zostać. Musiałam to przemyśleć. Nagle okazało się, że moja mama cały czas mnie okłamywała, a ja jestem wampirem, postacią, którą znałam tylko z horrorów i strasznych opowieści. Bez słowa podniosłam się z sofy i wyszłam z domu.
*Ross*
Gdy tylko Laura wyszła od razu poszedłem za nią. Chciałem wytłumaczyć jej to wszystko, bo polubiłem ją chociaż znamy się zaledwie kilka godzin. Brunetkę złapałem, gdy przechadzała się po naszym ogrodzie, szybko do niej podbiegłem i szedłem teraz razem z nią. Wydawało się jakby w ogóle nie zwracała na mnie uwagi, szła wpatrując się w chodnik, w końcu postanowiłem zacząć rozmowę.
- Laura wiem, że to dla ciebie trudne, ale uwierz mi to nie jest takie straszne jak się wydaje. - spojrzałem na nią, chcąc ujrzeć jej twarz, ale ona wciąż miała spuszczoną głowę. Po pięciu minutach wreszcie się odezwała:
- A czy tobie łatwo było by pogodzić się z tym, że twoja matka przez całe życie Cię okłamywała? - spojrzała na mnie wyczekując odpowiedzi.
- To było dla twojego dobra. Wiesz,gdy Evelyn urodziła ciebie twój ojciec wpadł w szał. Chciał Cię ugryźć tym samym pozbawiając zycia. Twoja matka zabiła go i uciekła z toba jak najdalej. Chciała abyś miała normalne dzieciństwo. - zakończyłem.
- Ale jak to możliwe, że skoro jesteśmy wampirami nie mamy ostrych zębów? - zapytała.
- Jesteśmy pół wampirami pół ludźmi. Nie wysysamy krwi, no poza tymi złymi osobnikami oni pragną ludzkiej krwi, bez tego tracą siły, nie umierają, ale są słabi. - oparłem patrząc prze siebie.
- I takim kimś był mój ojciec? - kolejne pytanie wyleciało z jej ust.
-
Tak Evelyn myślała, że go zmieni co przez pewien czas jej się udawało,
ale gdy pojawiłaś się ty znowu wróciła jego dawna twarz. -
odpowiedziałem. Przez kolejne dziesięć minut szliśmy w ciszy, takiej
przyjemnej ciszy. aż nagle brunetka zadała kolejne pytanie, a właściwie
to dwa pytania:
- A czy oni żywią się waszą krwią? i jakim cudem stają się źli?
- Masz naprawdę sporo pytań, ale rozumiem Cię. - zaśmiałem się, a ona spojrzała na mnie, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
- Więc... nie nasza krew im ni smakuje, a stają się źli przez wypicie napoju z kielicha stworzonego prze jednego z tych dobrych wampirów. Mowią, że wygnali go z miasta, bo jego wynalazek prawie je zniszczył. On wiedział, że nie może ich skrzywdzić, ale postanowił złamać zasady. Stworzył napój, któr zmienił go w pragnącego krwi wampira i pozabijał wszystkich ludzi z miasta. Odtąd każdy z jego rodu stawał się strasznym potworem. - skończyłem mówić i spojrzałem na Laurę, w jej oczach było widać nutkę strach więc przytuliłem ją. Nie wiem czemu to zrobiłem, ale odwzajemniła gest i uspokoiła się. Chodziliśmy jeszcze ze 2 godziny poznając się lepiej i rozmawiając na najróżniejsze tematy.
*Laura*
Z Rossem wróciliśmy dopiero na kolację. Gdy jednak weszliśmy do domu rodzeństwo krzątało się po kuchni, gdy nas zobaczyli od razu zaprzestali swoich czynności i szybko znaleźli się obok. Chwilę się nam przyglądali, a potem zaczęli zadawać różne pytania.
- Gdzie byliście? zaczął Rocky.
- było kiss, kiss? - Rydel zapytała z wyraźnym podekscytowaniem, a my z Rossem zaprzeczyliśmy kręcąc głowami. Dziewczyna posmutniała, ale po chwili znowu zaczęła zadawać pytania z predkością światła tak samo jak reszta rodzeństwa. Nie rozumieliśmy nic przez to, że mówili tak szybko. Na szczęście to wszystko przerwali rodzice rodzeństwa, którzy weszli do domu. Jednak nie byli w najlepszym humorze, gdy znaleźli się przy nas kazali nam pójść do salonu, wszyscy posłusznie to uczyniliśmy i docierając na miejsce każdy zajął swoją część kanapy. Po chwili ciszy pierwsza zaczęła Stormie:
- Dzieciaki słuchajcie do Los Angeles wrócił Valentine ze swoją armią. - powiedziała i westchnęła smutno. Ross mówił mi o tym Valentinie, ale nie przypuszczałam, że przybędą tutaj. Z lekkim przerażeniem słuchałam dalej.
- Wszyscy musimy chronić ludzkość. Z ego co dowiedział się nasz informator planują atak. Każdy z nas ma jakiś talent, który musi rozwinąć. - Mark dokończył i spojrzał na każdego z nas. Tak mieliśmy talenty, ja podobno mogę wytworzyć pole ochronne, Ross hipnotyzuje wzrokiem, Rydel widzi przyszłość, Riker i Ell są bardzo szybcy, a Rocky jest silny.
- Ale nie zginiemy, prawda? - Rydel zapytała, patrząc na rodziców ze strachem w oczach.
- Nie wiem kochanie, nie wiem. - Stormie pokręciła głową.
- Od jutra bierzemy się do pracy. - dodał Mark.
Na tym skończyliśmy tą rozmowę i po zjedzeniu kolacji udaliśmy się do swoich pokoi. Byłam bardzo zmęczona dzisiejszym dniem więc szybko wykonałam wieczorną toaletę i położyłam się spać.
***
Przez ostatnie trzy tygodnie każdy z nas rozwijał swoje talenty. Jednak nie tylko to się działo do naszej grupy dołączyły dwie nowe osoby - Alexa i Vanessa, które od razy spodobały się Rocky'emu i Rikerowi. Ta pierwsza była blondynką o niebieskich oczach, a druga brunetką o brązowych oczach bardzo podobną do mnie. Przez ten czas również Rydel zaczęła chodzić z Ellem oczywiście musieliśmy im trochę pomóc, ale ważne, że się udało. A co ze mną i z Rossem? Bardzo się do siebie zbliżyliśmy nie jesteśmy razem, ale są z nas takie "papużki nierozłączki" i spędzamy razem właściwie każdą wolną chwilę. A Emma? Wyjechała do rodziny do San Diego. Nie wie o tym, że jestem wampirem, ale wciąż utrzymujemy kontakt.
- Laura! Lau! Lauruś! Błagam pomóż! - do mojego pokoju wparował zdyszany Rocky.
- co się stało? - zapytałam zdejmując z uszu słuchawki i podnosząc się z łóżka.
- No, bo prawie zabiłem rydel stołem i wszystko zganiłem na Rossa, a teraz wszyscy gonią go z różnymi przedmiotami kuchennymi i zaraz może być po nim. - powiedział na jednym tchu.
- Jak to?! - krzyknęłam.
- Błagam pomóż mi!
- Okey, okey chodź szybko! - odłożyłam słuchawki i pognałam z Rockym na dół ratować Rossa. Wreszcie udało nam się opanować sytuację i wszyscy wraz z Markiem i Stormie siedzieliśmy w salonie rozmawiając na najróżniejsze tematy.
*Rydel*
Czekalismy aż Laura wróci ze sklepu, nie było jej już dość długo więc trochę się martwiliśmy. Nagle zaczęła mnie bolec głowa, a potem przed twarzą pojawiły mi się jakieś dziwne sceny.
"Laura idzie do supermarketu. Nagle wyskakują jakieś dwie postacie, zatykają jej buzię i wciągają do jakiegoś samochodu, a potem odjeżdżają. Obraz zamazuje się. Staje się wyraźny dopiero wtedy, gdy samochód zatrzymuje się przed jakimś budynkiem. Laura zostaje wrowadzona do tego pomieszczenia, a postacie znikają"
Wszystko się urywa, a ja otwieram oczy i widzę przed sobą twarze zmartwionych bliskich. Byłam w szoku. Oni porwali Lau!
- Delly co jest? - pierwsze pytanie padło z ust Rikera.
- Laura o-ona... - nie mogłam sie wysłowić.
- Co z Lau? - tym razem zapytała Van.
- Ja widziałam to wszystko. O-oni ją porwali! - krzyknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie ze strachem w oczach.
- Jak to porwali?! Gdzie?! - wszyscy na raz wrzasnęli.
- Ja... ja nie wiem. - odparłam.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Każdy z nas od razu poderwał się z miejsca. Nie mogliśmy się zmieścić więc to Ross otworzył i po chwili wrócił z listem w ręku.
- No czytaj! - krzykną Riker, a blondyn wykonał polecenie.
"Pewnie już wiecie, że mamy waszą przyjaciółkę. Ona jest jedynym wampirem na świecie, który potrafi wykonać pole ochronne. Jej moc nam się przyda, ale nie zabijemy jej jeśli przyniesiecie nam to czego potrzebujemy. Wiemy , że macie kielich. Więc jeśli chcecie zobaczyć jeszcze tą waszą Laurę dostarczcie go nam dzisiaj na Molton Street (nie mam zielonego pojęcia czy istnieje taka ulica xd) Inaczej możecie się z nią pożegnać"
- A czy oni żywią się waszą krwią? i jakim cudem stają się źli?
- Masz naprawdę sporo pytań, ale rozumiem Cię. - zaśmiałem się, a ona spojrzała na mnie, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
- Więc... nie nasza krew im ni smakuje, a stają się źli przez wypicie napoju z kielicha stworzonego prze jednego z tych dobrych wampirów. Mowią, że wygnali go z miasta, bo jego wynalazek prawie je zniszczył. On wiedział, że nie może ich skrzywdzić, ale postanowił złamać zasady. Stworzył napój, któr zmienił go w pragnącego krwi wampira i pozabijał wszystkich ludzi z miasta. Odtąd każdy z jego rodu stawał się strasznym potworem. - skończyłem mówić i spojrzałem na Laurę, w jej oczach było widać nutkę strach więc przytuliłem ją. Nie wiem czemu to zrobiłem, ale odwzajemniła gest i uspokoiła się. Chodziliśmy jeszcze ze 2 godziny poznając się lepiej i rozmawiając na najróżniejsze tematy.
*Laura*
Z Rossem wróciliśmy dopiero na kolację. Gdy jednak weszliśmy do domu rodzeństwo krzątało się po kuchni, gdy nas zobaczyli od razu zaprzestali swoich czynności i szybko znaleźli się obok. Chwilę się nam przyglądali, a potem zaczęli zadawać różne pytania.
- Gdzie byliście? zaczął Rocky.
- było kiss, kiss? - Rydel zapytała z wyraźnym podekscytowaniem, a my z Rossem zaprzeczyliśmy kręcąc głowami. Dziewczyna posmutniała, ale po chwili znowu zaczęła zadawać pytania z predkością światła tak samo jak reszta rodzeństwa. Nie rozumieliśmy nic przez to, że mówili tak szybko. Na szczęście to wszystko przerwali rodzice rodzeństwa, którzy weszli do domu. Jednak nie byli w najlepszym humorze, gdy znaleźli się przy nas kazali nam pójść do salonu, wszyscy posłusznie to uczyniliśmy i docierając na miejsce każdy zajął swoją część kanapy. Po chwili ciszy pierwsza zaczęła Stormie:
- Dzieciaki słuchajcie do Los Angeles wrócił Valentine ze swoją armią. - powiedziała i westchnęła smutno. Ross mówił mi o tym Valentinie, ale nie przypuszczałam, że przybędą tutaj. Z lekkim przerażeniem słuchałam dalej.
- Wszyscy musimy chronić ludzkość. Z ego co dowiedział się nasz informator planują atak. Każdy z nas ma jakiś talent, który musi rozwinąć. - Mark dokończył i spojrzał na każdego z nas. Tak mieliśmy talenty, ja podobno mogę wytworzyć pole ochronne, Ross hipnotyzuje wzrokiem, Rydel widzi przyszłość, Riker i Ell są bardzo szybcy, a Rocky jest silny.
- Ale nie zginiemy, prawda? - Rydel zapytała, patrząc na rodziców ze strachem w oczach.
- Nie wiem kochanie, nie wiem. - Stormie pokręciła głową.
- Od jutra bierzemy się do pracy. - dodał Mark.
Na tym skończyliśmy tą rozmowę i po zjedzeniu kolacji udaliśmy się do swoich pokoi. Byłam bardzo zmęczona dzisiejszym dniem więc szybko wykonałam wieczorną toaletę i położyłam się spać.
***
Przez ostatnie trzy tygodnie każdy z nas rozwijał swoje talenty. Jednak nie tylko to się działo do naszej grupy dołączyły dwie nowe osoby - Alexa i Vanessa, które od razy spodobały się Rocky'emu i Rikerowi. Ta pierwsza była blondynką o niebieskich oczach, a druga brunetką o brązowych oczach bardzo podobną do mnie. Przez ten czas również Rydel zaczęła chodzić z Ellem oczywiście musieliśmy im trochę pomóc, ale ważne, że się udało. A co ze mną i z Rossem? Bardzo się do siebie zbliżyliśmy nie jesteśmy razem, ale są z nas takie "papużki nierozłączki" i spędzamy razem właściwie każdą wolną chwilę. A Emma? Wyjechała do rodziny do San Diego. Nie wie o tym, że jestem wampirem, ale wciąż utrzymujemy kontakt.
- Laura! Lau! Lauruś! Błagam pomóż! - do mojego pokoju wparował zdyszany Rocky.
- co się stało? - zapytałam zdejmując z uszu słuchawki i podnosząc się z łóżka.
- No, bo prawie zabiłem rydel stołem i wszystko zganiłem na Rossa, a teraz wszyscy gonią go z różnymi przedmiotami kuchennymi i zaraz może być po nim. - powiedział na jednym tchu.
- Jak to?! - krzyknęłam.
- Błagam pomóż mi!
- Okey, okey chodź szybko! - odłożyłam słuchawki i pognałam z Rockym na dół ratować Rossa. Wreszcie udało nam się opanować sytuację i wszyscy wraz z Markiem i Stormie siedzieliśmy w salonie rozmawiając na najróżniejsze tematy.
*Rydel*
Czekalismy aż Laura wróci ze sklepu, nie było jej już dość długo więc trochę się martwiliśmy. Nagle zaczęła mnie bolec głowa, a potem przed twarzą pojawiły mi się jakieś dziwne sceny.
"Laura idzie do supermarketu. Nagle wyskakują jakieś dwie postacie, zatykają jej buzię i wciągają do jakiegoś samochodu, a potem odjeżdżają. Obraz zamazuje się. Staje się wyraźny dopiero wtedy, gdy samochód zatrzymuje się przed jakimś budynkiem. Laura zostaje wrowadzona do tego pomieszczenia, a postacie znikają"
Wszystko się urywa, a ja otwieram oczy i widzę przed sobą twarze zmartwionych bliskich. Byłam w szoku. Oni porwali Lau!
- Delly co jest? - pierwsze pytanie padło z ust Rikera.
- Laura o-ona... - nie mogłam sie wysłowić.
- Co z Lau? - tym razem zapytała Van.
- Ja widziałam to wszystko. O-oni ją porwali! - krzyknęłam, a wszyscy spojrzeli na mnie ze strachem w oczach.
- Jak to porwali?! Gdzie?! - wszyscy na raz wrzasnęli.
- Ja... ja nie wiem. - odparłam.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Każdy z nas od razu poderwał się z miejsca. Nie mogliśmy się zmieścić więc to Ross otworzył i po chwili wrócił z listem w ręku.
- No czytaj! - krzykną Riker, a blondyn wykonał polecenie.
"Pewnie już wiecie, że mamy waszą przyjaciółkę. Ona jest jedynym wampirem na świecie, który potrafi wykonać pole ochronne. Jej moc nam się przyda, ale nie zabijemy jej jeśli przyniesiecie nam to czego potrzebujemy. Wiemy , że macie kielich. Więc jeśli chcecie zobaczyć jeszcze tą waszą Laurę dostarczcie go nam dzisiaj na Molton Street (nie mam zielonego pojęcia czy istnieje taka ulica xd) Inaczej możecie się z nią pożegnać"
Z przerażeniem słuchaliśmy treści listu. Do czego był im ten kielich? Jak to Lau jako jedyna potrafi wytworzyć pole ochronne?
- Dobra dzieciaki, nie damy im prawdziwego kielicha tylko podróbkę. Pojedziemy tam zaraz i uwolnimy Laurę, przygotujcie się. - Mark powiedział, a każdy zaczął się kręcić po domu. Musieliśmy uratować Lau. Musieliśmy.
*Laura*
- Wypuście mnie! - krzyknęłam.
- Zamknij się! - do pomieszczenia wszedł ciemnowłosy mężczyzna i uderzył mnie w twarz. Syknęłam. Mimo, że mnie to bolało nie chciałam tego pokazywać. Nagle jakby się ocknęłam, takie same włosy widziałam w moim śnie!
- To ty mi się śniłeś!
- Brawo! Myślałem, że się nie domyślisz. - powiedział i podszedł do mnie bliżej. - specjalnie to robiłem. - dodał, uśmiechając się złośliwie.
- Dlaczego? Po co Ci to było, co? - spojrzałam na niego.
- Chciałem się zemścić za to, że twoja matka zabiła mojego brata, a że plan wymyśliłem już po jej śmierci mogłem wykorzystać go tylko na tobie. - podszedł jeszcze bliżej.
- Aha ty nie wiesz jeszcze jednej rzeczy. - powiedział tajemniczo.
- Jak to? - zapytałam.
- Tak to. Nie pamiętasz jej, bo twoja matka oddała ją do domu dziecka ponieważ była już za dużo i mógłbym ją namierzyć. - odparł.
- Nie wyssał jej krwi? - zadałam kolejne pytanie.
- Nie. Chciał to zrobić, ale Evelyn go powstrzymała. Natomiast, gdy urodziłaś się ty wpadł w taki szał, że nic ani nikt nie potrafiło go powstrzymać. - odpowiedział.
- Valentine, Lynchowie już są. - jeden z jego armii wszedł do pomieszczenia. Chwila Valentine jest bratem mojego ojca? Nie to niemożliwe! O nie jeszcze Lynchowie tu przyszli! Nie wybaczę sobie jeśli coś im się stanie.
- Macie kielich? - usłyszałam rozmowę zza drzwi.
- najpierw pokaż nam Laurę. - Ross. Jestem pewna, że to on.
- Proszę. - powiedział Valentine, a drzwi uchyliły się. Ujrzałam całą dziewiątkę osób. W ich oczach pojawiła się ulga.
- Uwolnij Laurę, a damy Ci kielich. - tym razem odezwał się Mark.
- Dobrze. Uwolnić ją! - brat mojego ojca krzykną, a ja już po chwili byłam wolna. No może nie do końca, bo moje ręce wciąż trzymał jakiś spasiony koleś. Mark tymczasem dał kielich Valentinowii. On dokładnie go obejrzał, a po chwili powiedział:
- Nie myślałem, że jesteście tak głupi. Przecież wiem, że nie jest prawdziwy. - zaśmiał się i podszedł do mnie po czym z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz. z mojego nosa zaczęła lecieć krew. Gdy Ross to zobaczył od razu zaatakował jakiegoś faceta, a za nim poleciała cała reszta, tylko Riker odciągnął ode mnie Valentina i uwalniając mnie od tego spaślaka zapytał:
- Wszystko okey?
- Tak. - uśmiechnęłam się. - To tylko krew. - dodałam i razem z chłopakiem ruszyliśmy aby pomóc reszcie. Nie mieliśmy przewagi, ale jakoś dawaliśmy radę. Nagle zobaczyłam, że Val chce uciec szybko pobiegłam za nim. On jakby się mnie spodziewał, wyciągnął swój nóż. Na szczęście refleks pozwolił mi uniknąć ataku. Po krótkiej walce wytrąciłam mu z ręki broń i walnęłam w brzuch, gdy przez chwilę leżał na ziemi ja rozejrzałam się czy inni dają radę i to był właśnie mój błąd, bo mężczyzna wstał z ziemi po czym przyłożył mi nóż do szyi, który ktoś musiał wytrącić innej osobie.
- No to co maleńka? Na pewno wiesz gdzie jest kielich. - powiedział, a mnie sparaliżował strach. Mój oddech był niespokojny. Jednak za wszelką cenę nie mogłam mu pokazać, że się boję.
- Nigdy nie powiem Ci gdzie on jest! - krzyknęłam.
- To w takim razie wolisz zginąć, co ? Gadaj! - wrzasnął, a po moim ciele przeszły ciarki. Nagle zobaczyłam jak ktoś biegnie w naszą stronę. Wszędzie poznam tą blond czuprynę! To Ross! Jednym ruchem wbił bratu mojego ojca swój sztylet w plecy, a ja szybko od niego odbiegłam.
- Dziękuję Ross, gdyby nie ty to pewnie już było by po mnie. - spojrzałam na niego. - A gdzie reszta? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- Poszli po kielich. Mamy czekać w samochodzie. Chodź. - odparł i pociągnął mnie za rękę. Reszta osób szybko do nas dołączyła i ruszyliśmy do domu. Na szczęście cały ten koszmar się skończył. Teraz każdy może być szczęśliwy. Spojrzałam przez szybę i wtedy przypomniało mi się, że Van jest moją siostrą, a ona przecież o tym nie wie. Sama nie mogę w to uwierzyć. - Laura no dalej powiedz jej! - moja podświadomość odezwała się.
- Van? - spytałam nieśmiało. Bałam się jak zareaguje.
- Tak Lau? - przez chwile milczałam próbując sklecić jakieś sensowne zdanie aż w końcu powiedziałam:
- Bo... bo ty jesteś moją siostrą. - powiedziałam, a spojrzenie Vanessy oraz wszystkich innych osób znajdujących się w aucie zwróciły się na mnie. Ja wyjaśniłam to wszystko i na szczęście Van to zrozumiała.
- To teraz będziemy musiały nadrobić te wszystkie lata. - odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
***
Po dotarciu do domu, opatrzeniu tych wszystkich ran i odświeżeniu się chłopcy czyli Ell, Rocky, Riker i Ross zabrali dziewczyny oraz mnie w jakieś miejsce. Oczywiście ja byłam z najmłodszym Lynchem, Van z najstarszym, Alexa z Rockym, a Rydel z drugim brunetem. Nie wiedziałyśmy o co chodzi, bo mimo naszych pytać gdzie idziemy chłopcy milczeli jak grób. Szliśmy jakieś 20 minut, ale właśnie zapomniałam o jednej rzeczy! A mianowicie miałyśmy na sobie opaski na oczach i kompletnie nic nie widziałyśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce chłopcy zdjęli nam z oczu opaski, a przed nami ukazał się przepiękny widok. Wszędzie były najróżniejsze, kolorowe kwiaty. a jeszcze większego uroku dodawało to, że było ciemno i tylko lampiony oświetlały ten teren. Podczas mojego zachwycania się tym miejscem nie zauważyłam, że zostałam tu tylko ja i Ross. Blondyn pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy na trawie. Między nami panowała przyjemna cisza. Jednak blondyn przerwał ją zaczynając:
- Laura, bo... ja chciałem Ci powiedzieć, że... że... - zaczął.
- Że... - zachęciłam go.
- Kocham Cię, tak cholernie Cię kocham! - krzyknął, a mnie zatkało przez co nie potrafiłam się wysłowić.
Przepraszam wygłupiłem się. Ja... ja nie powinie... - nie dokończył, bo wpiłam się w jego usta. Nasz pocałunek był delikatny, wkładaliśmy w niego wszystkie uczucia. Jednak nie wszystko trwa wiecznie, bo nasi kochani przyjaciele musieli nam przeszkodzić.
- Aww... to urocze! - krzyknęli razem . My oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na nich ze złością.
- Doczekałam się kissa! - wrzasnęła Rydel. - I to potrójnego!
- To wy też? - zapytałam.
- Taaak! - krzyknęły Van i Alexa. Przytuliłam dziewczyny, a one mnie. Tak ten dzień mogę zaliczyć do najlepszych dni w moim życiu. Mam cudownych przyjaciół i do tego chłopaka, którego kocham całym sercem.
*Laura, 3 lata temu*
Co teraz dzieje się w naszym życiu? Ja z Rossem jesteśmy pół roku po ślubie i spodziewamy się dziecka, Rocky i Alexa mają już dwójkę dzieci - Lily i Toma. Pobrali się w tym samym czasie co Rydel i Ell oraz Van i Riker. Nasza Rydellington ma bliźniaków - Harry'ego i Mata, a Rikesssa - Bellę i Shora. Cały czas mieszkamy w naszym domu w Los Angeles i mimo to, że jesteśmy wampirami prowadzimy normalne życie. A Emma? Wciąż utrzymuję z nią kontakt. Bardzo często przyjeżdża do nas ze swoim mężem i Danielem ich synkiem. Myślałam, że to, że nie jesteśmy normalnymi ludźmi nie pozwala nam na założenie rodziny. Jednak myliłam się każdy ma prawdo do szczęścia, a ja i moja rodzina jesteśmy tego żywym dowodem.
- Dobra dzieciaki, nie damy im prawdziwego kielicha tylko podróbkę. Pojedziemy tam zaraz i uwolnimy Laurę, przygotujcie się. - Mark powiedział, a każdy zaczął się kręcić po domu. Musieliśmy uratować Lau. Musieliśmy.
*Laura*
- Wypuście mnie! - krzyknęłam.
- Zamknij się! - do pomieszczenia wszedł ciemnowłosy mężczyzna i uderzył mnie w twarz. Syknęłam. Mimo, że mnie to bolało nie chciałam tego pokazywać. Nagle jakby się ocknęłam, takie same włosy widziałam w moim śnie!
- To ty mi się śniłeś!
- Brawo! Myślałem, że się nie domyślisz. - powiedział i podszedł do mnie bliżej. - specjalnie to robiłem. - dodał, uśmiechając się złośliwie.
- Dlaczego? Po co Ci to było, co? - spojrzałam na niego.
- Chciałem się zemścić za to, że twoja matka zabiła mojego brata, a że plan wymyśliłem już po jej śmierci mogłem wykorzystać go tylko na tobie. - podszedł jeszcze bliżej.
- Aha ty nie wiesz jeszcze jednej rzeczy. - powiedział tajemniczo.
- Jak to? - zapytałam.
- Tak to. Nie pamiętasz jej, bo twoja matka oddała ją do domu dziecka ponieważ była już za dużo i mógłbym ją namierzyć. - odparł.
- Nie wyssał jej krwi? - zadałam kolejne pytanie.
- Nie. Chciał to zrobić, ale Evelyn go powstrzymała. Natomiast, gdy urodziłaś się ty wpadł w taki szał, że nic ani nikt nie potrafiło go powstrzymać. - odpowiedział.
- Valentine, Lynchowie już są. - jeden z jego armii wszedł do pomieszczenia. Chwila Valentine jest bratem mojego ojca? Nie to niemożliwe! O nie jeszcze Lynchowie tu przyszli! Nie wybaczę sobie jeśli coś im się stanie.
- Macie kielich? - usłyszałam rozmowę zza drzwi.
- najpierw pokaż nam Laurę. - Ross. Jestem pewna, że to on.
- Proszę. - powiedział Valentine, a drzwi uchyliły się. Ujrzałam całą dziewiątkę osób. W ich oczach pojawiła się ulga.
- Uwolnij Laurę, a damy Ci kielich. - tym razem odezwał się Mark.
- Dobrze. Uwolnić ją! - brat mojego ojca krzykną, a ja już po chwili byłam wolna. No może nie do końca, bo moje ręce wciąż trzymał jakiś spasiony koleś. Mark tymczasem dał kielich Valentinowii. On dokładnie go obejrzał, a po chwili powiedział:
- Nie myślałem, że jesteście tak głupi. Przecież wiem, że nie jest prawdziwy. - zaśmiał się i podszedł do mnie po czym z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz. z mojego nosa zaczęła lecieć krew. Gdy Ross to zobaczył od razu zaatakował jakiegoś faceta, a za nim poleciała cała reszta, tylko Riker odciągnął ode mnie Valentina i uwalniając mnie od tego spaślaka zapytał:
- Wszystko okey?
- Tak. - uśmiechnęłam się. - To tylko krew. - dodałam i razem z chłopakiem ruszyliśmy aby pomóc reszcie. Nie mieliśmy przewagi, ale jakoś dawaliśmy radę. Nagle zobaczyłam, że Val chce uciec szybko pobiegłam za nim. On jakby się mnie spodziewał, wyciągnął swój nóż. Na szczęście refleks pozwolił mi uniknąć ataku. Po krótkiej walce wytrąciłam mu z ręki broń i walnęłam w brzuch, gdy przez chwilę leżał na ziemi ja rozejrzałam się czy inni dają radę i to był właśnie mój błąd, bo mężczyzna wstał z ziemi po czym przyłożył mi nóż do szyi, który ktoś musiał wytrącić innej osobie.
- No to co maleńka? Na pewno wiesz gdzie jest kielich. - powiedział, a mnie sparaliżował strach. Mój oddech był niespokojny. Jednak za wszelką cenę nie mogłam mu pokazać, że się boję.
- Nigdy nie powiem Ci gdzie on jest! - krzyknęłam.
- To w takim razie wolisz zginąć, co ? Gadaj! - wrzasnął, a po moim ciele przeszły ciarki. Nagle zobaczyłam jak ktoś biegnie w naszą stronę. Wszędzie poznam tą blond czuprynę! To Ross! Jednym ruchem wbił bratu mojego ojca swój sztylet w plecy, a ja szybko od niego odbiegłam.
- Dziękuję Ross, gdyby nie ty to pewnie już było by po mnie. - spojrzałam na niego. - A gdzie reszta? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- Poszli po kielich. Mamy czekać w samochodzie. Chodź. - odparł i pociągnął mnie za rękę. Reszta osób szybko do nas dołączyła i ruszyliśmy do domu. Na szczęście cały ten koszmar się skończył. Teraz każdy może być szczęśliwy. Spojrzałam przez szybę i wtedy przypomniało mi się, że Van jest moją siostrą, a ona przecież o tym nie wie. Sama nie mogę w to uwierzyć. - Laura no dalej powiedz jej! - moja podświadomość odezwała się.
- Van? - spytałam nieśmiało. Bałam się jak zareaguje.
- Tak Lau? - przez chwile milczałam próbując sklecić jakieś sensowne zdanie aż w końcu powiedziałam:
- Bo... bo ty jesteś moją siostrą. - powiedziałam, a spojrzenie Vanessy oraz wszystkich innych osób znajdujących się w aucie zwróciły się na mnie. Ja wyjaśniłam to wszystko i na szczęście Van to zrozumiała.
- To teraz będziemy musiały nadrobić te wszystkie lata. - odwróciła się do mnie i uśmiechnęła.
***
Po dotarciu do domu, opatrzeniu tych wszystkich ran i odświeżeniu się chłopcy czyli Ell, Rocky, Riker i Ross zabrali dziewczyny oraz mnie w jakieś miejsce. Oczywiście ja byłam z najmłodszym Lynchem, Van z najstarszym, Alexa z Rockym, a Rydel z drugim brunetem. Nie wiedziałyśmy o co chodzi, bo mimo naszych pytać gdzie idziemy chłopcy milczeli jak grób. Szliśmy jakieś 20 minut, ale właśnie zapomniałam o jednej rzeczy! A mianowicie miałyśmy na sobie opaski na oczach i kompletnie nic nie widziałyśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce chłopcy zdjęli nam z oczu opaski, a przed nami ukazał się przepiękny widok. Wszędzie były najróżniejsze, kolorowe kwiaty. a jeszcze większego uroku dodawało to, że było ciemno i tylko lampiony oświetlały ten teren. Podczas mojego zachwycania się tym miejscem nie zauważyłam, że zostałam tu tylko ja i Ross. Blondyn pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy na trawie. Między nami panowała przyjemna cisza. Jednak blondyn przerwał ją zaczynając:
- Laura, bo... ja chciałem Ci powiedzieć, że... że... - zaczął.
- Że... - zachęciłam go.
- Kocham Cię, tak cholernie Cię kocham! - krzyknął, a mnie zatkało przez co nie potrafiłam się wysłowić.
Przepraszam wygłupiłem się. Ja... ja nie powinie... - nie dokończył, bo wpiłam się w jego usta. Nasz pocałunek był delikatny, wkładaliśmy w niego wszystkie uczucia. Jednak nie wszystko trwa wiecznie, bo nasi kochani przyjaciele musieli nam przeszkodzić.
- Aww... to urocze! - krzyknęli razem . My oderwaliśmy się od siebie i spojrzeliśmy na nich ze złością.
- Doczekałam się kissa! - wrzasnęła Rydel. - I to potrójnego!
- To wy też? - zapytałam.
- Taaak! - krzyknęły Van i Alexa. Przytuliłam dziewczyny, a one mnie. Tak ten dzień mogę zaliczyć do najlepszych dni w moim życiu. Mam cudownych przyjaciół i do tego chłopaka, którego kocham całym sercem.
*Laura, 3 lata temu*
Co teraz dzieje się w naszym życiu? Ja z Rossem jesteśmy pół roku po ślubie i spodziewamy się dziecka, Rocky i Alexa mają już dwójkę dzieci - Lily i Toma. Pobrali się w tym samym czasie co Rydel i Ell oraz Van i Riker. Nasza Rydellington ma bliźniaków - Harry'ego i Mata, a Rikesssa - Bellę i Shora. Cały czas mieszkamy w naszym domu w Los Angeles i mimo to, że jesteśmy wampirami prowadzimy normalne życie. A Emma? Wciąż utrzymuję z nią kontakt. Bardzo często przyjeżdża do nas ze swoim mężem i Danielem ich synkiem. Myślałam, że to, że nie jesteśmy normalnymi ludźmi nie pozwala nam na założenie rodziny. Jednak myliłam się każdy ma prawdo do szczęścia, a ja i moja rodzina jesteśmy tego żywym dowodem.
WOW.... Tego OS'a czytalam bardzo dlugo, bo godzine, ale to tylko przez Sandre, bo mi pisala na gg XD
OdpowiedzUsuńCudowny OS... Czekam na tego z moja tematyka XD
Kk do napisania
Kinga
O matko! Nie to nie jest nawet dobre... jakoś tak jak to czytałam wcześniej wydawało się być lepsze... Ja cie na prawdę. Mam nadzieję, że drugi OS wyjdzie mi lepiej, ale tak czy siak dziękuję za opublikowanie tego mojego pierwszego w życiu "czegoś" xd
OdpowiedzUsuńŚwietny OS :*
OdpowiedzUsuń